Tego dnia Paprocany były mroczne. Wydawało się, że wszystko wokół jest szaro-biało-czarne. Trochę jak w starych filmach.
Na zamarzniętym jeziorze pojawiły się czarne koła. Czyżby kosmici? Raczej nie, bo oni wolą kręgi w zbożu.
Przy brzegu można było dostrzec inne niepokojące zjawiska. Może uaktywnił się system nerwowy jeziora? Aż strach pomyśleć, co się niedługo wydarzy.
Ciekawe, co by się działo w Tychach, gdyby miastem zarządzało inteligentne jezioro?
Nawet kamienie wydają się jakieś dziwne – w pierwszej chwili pomyślałam, że to skamieniałe zwierzęta. A patyk wygląda jak wielka dżdżownica.
Ta wystająca z budynku rura to rynna, ale mroczny nastrój miejsca sprawił, że zobaczyłam lufę czołgu.
Drzewa w czerni i bieli tworzyły figury pełne smutku i żałoby. Tak jakby wszędzie czaiła się śmierć.
Gdy przechodziłam tędy w październiku i zerknęłam w dół, aż wzdrygnęłam się lękliwie, bo wydawało mi się, że wśród traw leży ktoś martwy. Na szczęście to był tylko plakat, który został wykorzystany do wzmocnienia płotu (tak myślę).
Teraz zdjęcie zwinęło się trochę i widać część twarzy. Tak jakby ktoś podglądał nasz świat z innego wymiaru.
Lubię patrzeć na paprocańskie kaczki. Jedna z nich wchodzi na molo i ma pomarańczową łapkę. Ucieszyło mnie pojawienie się tego wyraźnego koloru.
I w końcu dotarłam do ludzi – morsów. Niestraszny im mróz i zimna woda. Są zazwyczaj bardzo sympatyczni i namawiają do naśladownictwa.
——————-
Nagle okazało się, że tutaj wcale nie jest tak ponuro – ludzie spacerują, dzieci się śmieją. Fajnie jest.
———————–
Dopisane później.
Moja rodzina uznała, że w tym wpisie podświadomie nawiązałam do rocznicy wprowadzenia stanu wojennego.